Przez ponad 7 lat jednym z najbardziej wymarzonych wśród fanów wrestlingu powrotów był powrót CM Punka. Do tego stopnia, że wspominanie o nim przy okazji zbliżających się Royal Rumble matchy stało się lekkim memem.
Skandowanie jego pseudonimu w pewnym momencie przestało już być jednak oznaką tęsknoty za samym zawodnikiem, a stało się bardziej symbolem niezadowolenia kolejnymi działaniami WWE ludzi, którzy z czasem coraz bardziej pogodzili się z tym, że w ringu już go więcej nie zobaczą.
Od 2014 roku do 2021 w biznesie, do którego pasja i miłość w nim umarła doszło jednak do małej rewolucji. Rewolucji, której ziarno niejako sam zasiał dekadę wcześniej. Rewolucji nazywającej się All Elite Wrestling, która dała nową, poważnej wielkości platformę wrestlerom do wyrażania się w mniej ograniczony sposób i w mniej toksycznej atmosferze, niż miało to miejsce, kiedy Punk kompletnie wypalony odchodził z WWE.
I tak oto coraz bardziej skryte marzenie fanów z całego świata w sierpniu 2021 r. stało się rzeczywistością – CM Punk postanowił dać sobie i wrestlingowi jeszcze jedną szansę.
Nie zabrakło kilku łez wzruszenia zarówno na trybunach wypełnionego po brzegi United Center w Jego rodzinnym Chicago, jak i u samego Brooksa, który w drodze na ring zdążył jeszcze zatonąć w objęciach szczęśliwców z biletami w pierwszych rzędach.
W trakcie 10-minutowej przemowy szybko można było sobie przypomnieć, że nie bez powodu, nawet mimo lat spędzonych w bardziej oskryptowanym środowisku zapamiętany został jako jeden z najlepszych mówców w historii.
Od samego początku zaznaczał też, jak ważnym aspektem jest dla niego spora ilość młodych, dopiero przebijających się na wielką scenę wrestlerów. Nawet już pierwsze słowa po prawie 8 latach nie były o nim samym czy fanach, a miały rzucić trochę spotlightu na Britt Baker, a jego pierwszym rywalem był inny młodzieniec – Darby Allin.
Powody do obaw?
Równie szybko, jak pojawiła się radość, mogły pojawić się także wątpliwości. Wrestling, odkąd postanowił odejść w 2014, zmienił się nie tylko jako biznes. Ewoluował także, jeśli chodzi samą akcję w ringu – ludzie, jak Kenny Omega brali dbanie o nawet najdrobniejsze szczegóły w swoich walkach na kolejny poziom, poziom atletyczny też poszedł w górę.
A przecież Punk nie spędził tego czasu zamrożony jak Steve Rodgers. Co prawda nie był już bez przerwy w trasie, wchodząc do ringu 4-5 razy w tygodniu, ale też nie siedział przez cały ten czas na kanapie – nikomu nie trzeba przypominać jego dwóch walk w UFC, do których też trzeba było się przygotowywać. A mówimy tu o człowieku, który w październiku świętował 43 urodziny, a i w swoich najlepszych latach atletyczność nie była jego najmocniejszym punktem. Wątpliwości były też więc jak najbardziej na miejscu.
Sam debiut też mógł pozostawić po sobie lekkie rozczarowanie. Można było odnieść wrażenie, że kondycyjnie mogło być lepiej, ale i historia, jaką panowie postanowili opowiedzieć, trochę mijała się z celem. Dostaliśmy bowiem szumne zapowiedzi wielkich fajerwerków (sam wybór Allina na pierwszego rywala dawał pewnie oczekiwania) i Punka mówiącego, że nie ma nic bardziej niebezpiecznego od walki z nim w Chicago, a później bardziej stonowany match bez niczego w połowie tak szalonego, co wcześniej pokazywał jego rywal. Jakby Brooks chciał się najpierw upewnić, że technicznie wszystko wciąż pamięta i będzie działać, jak należy.
Spokojnie, mamy czas…
Zanim przejdziemy do tego, jak wyglądały kolejne matche, warto się na chwilę zatrzymać przy ogólnym bookingu postaci Punka po powrocie. Nie jeden z nas wychodził z założenia, że jeśli udaje Ci się już ściągać taką gwiazdę jak on, to z miejsca rzucasz go na największe nazwiska. Sam tutaj pisałem, że ja bym go od razu zestawił z Omegą, który był wówczas mistrzem świata.
AEW obrało jednak inny kurs i w kolejnych walkach często mogliśmy go oglądać z dużo mniej znanymi i wypromowanymi członkami rosteru. Mało tego! Często miewał problemy ze zgarnięciem wygranej! Tony Khan i Punk postanowili bowiem dać nam małe „odrdzewianie”, a booking z wielką gwiazdą wskakującą od razu niemal na szczyt przypadł debiutującemu lekko ponad 2 tygodnie po nim Bryanowi Danielsonowi.
I jeśli mam być szczery, to jak najbardziej mi się to podoba i w pełni jestem w stanie to zrozumieć. To Danielson przez (prawie) cały czas od odejścia Brooksa był aktywnym zawodnikiem – nie Punk. To Danielson kilka miesięcy wcześniej walczył w main evencie WrestleManii o mistrzostwo świata WWE – nie Punk.
Forma jest tymczasowa, klasa jest wieczna. Dlatego też nawet nie jak były problemy z ludźmi niżej w łańcuchu pokarmowym AEW, to jednak za każdym razem udało się finalnie triumfować. A przy okazji, patrząc mniej storyline’owo, udało się też trzymać słów o chęci pracy z młodzieżą.
Jasne, pokonywał Hobbsa czy Moriarty’ego, ale żaden z nich nie jest jeszcze w momencie, w którym już za moment zaczynają swój wielki push, więc w niczym im to nie zaszkodzi, a dla nich to też lekcja, o której do niedawna także oni mogli tylko pomarzyć.
Jasne wygrał z Darbym, ale ten właśnie skończył swój większy push z pasem TNT title i jest już „made man” nawet pomimo porażki z Punkiem w jego powrotnej walce. A jak już wygrał z Wardlowem, to ten był tak potężnie przedstawiony w porażce, że chyba bardziej się nie dało.
To jakiego CM Punka oglądamy?
Wracając już jednak do tego, czy zostało coś poza nostalgią, kiedy przyzwyczailiśmy się już do tego, że możemy go co tydzień oglądać na naszych ekranach…
Jednym z tych młodych zdolnych, których AEW szybko ustawiło w kolejkę, był Daniel Garcia, któremu nie tak dawno podziękowało WWE (co spokojnie można uznać za jeden z symboli zmian priorytetów w NXT, o czym szerzej pisałem tutaj) i którego walka z Punkiem na jednym z odcinków Rampage (8 października) była pierwszą większą oznaką, że jednak nie ma się o co martwić.
Nie był to żaden instant classic, ale bardzo dobry match w bardziej technicznym stylu, o jaki mocno opiera swoją postać Garcia.
Niedługo potem przyszła pora na pierwszy poważniejszy feud obok story z odzyskiwaniem dawnej formy, kiedy na drodze Punka stanął Eddie Kingston.
Jak można się było domyślać, na mikrofonie było czego posłuchać, bo Kingston w żadnym stopniu swojemu rywalowi pod tym względem nie ustępuje. W ringu na Full Gear za to dostaliśmy kolejną jaskółkę dającą znać, że Punk wciąż to ma.
Podobnie jak z Garcią bowiem dostaliśmy kilkanaście minut, które zaowocowało kolejnym bardzo dobrym występem 43-latka. Z tą różnicą, że zamiast spokojniejszego tempa i kombinowania jak wydostać się z kolejnej dźwigni rywala dostaliśmy bardziej dziki brawl z dużo bardziej agresywnym Kingstonem.
Wkrótce potem przyszła pora na konflikt z MJF-em i kolejne mikrofonowe batalie najwyższych lotów (choć mocno szanuję też zrobienie jednego z lepszych segmentów przez wrzucenie dwóch fantastycznych mówców i ograniczenie ich do jednego słowa w ich pierwszej konfrontacji).
I tak też po lekko ponad dwóch miesiącach podbudowy docieramy do ostatniego odcinka Dynamite, w którym starcie obu panów nie było krótkim teaserem tego, co być może Punk jeszcze gdzieś tam ma, ale to jeszcze nie to. Tym razem dostaliśmy big time main event pełen dramaturgii i zwrotów akcji. Emocjonalny roller coaster, w którym nie zabrakło też puszczenia oczka do przeszłości. Main event, w którym nawet fani mniej subtelnego opowiadania historii na macie przyzwyczajeni do wersji wrestlingu robionej w WWE, którzy mogli przyjść za Brooksem do AEW znajdą to coś dla siebie.
Trudno też nie zwrócić uwagi na to, że AEW po raz kolejny pociąga za spust w odpowiednim momencie. Mam tu na myśli to, jak wykorzystują swoje ustabilizowane już gwiazdy do promowania swojej młodzieży. Punka był już w tym momencie, w którym z łatwością można byłoby kupić jego wygraną z MJF-em, ale to był odpowiedni moment na porażkę.
Friedman będzie teraz mógł opowiadać, jak to nie wręczył wielkiemu CM Punki pierwszej porażki po powrocie, pokonując go nawet dwa razy w jego rodzinnym mieście, niczym Chris Jericho latami wspominający o pokonaniu The Rocka i Stone Colde’a tego samego wieczora. Bryan Danielson, który jak wyżej wspominałem, przejął jeden z potencjalnych storyline’ów Punka, był mocno przedstawiany od samego początku, żeby w końcu przegrać z Adamem Pagem. Cody Rhodes przez część fanów krytykowany za to ile wygrywa, tak samo już kilka razy wykorzystał swoją pozycję do tego, żeby pomóc wejść innym na swój poziom przegrywając w odpowiednim momencie z MJF-em, Darbym Allinem czy ostatnio Sammym Guevarą.
Nawet jeśli za parę miesięcy dojdzie do rewanżu i nawet jeśli Punk go wygra, to MJF i tak zyskał więcej teraz, niż straci na ewentualnej porażce wtedy.
Co dalej?
Według mojego wymarzonego scenariusza, który na twitterze próbuję powtarzać aż nie stanie się prawdą, Punk będzie teraz budowany dalej, żeby przy kolejnej wizycie w Chicago na All Out PPV odebrać Hangmanowi pas mistrza świata i stracić go na rzecz MJF-a w pierwszej, albo drugiej obronie.
Page byłby już wtedy po tak mocnym panowaniu, że nic by tym nie stracił. Historia z weteranem próbującym wejść na sam szczyt ten jeszcze jeden, ostatni raz ma spory potencjał i może zakończyć się świetnym feel good momentem (a Punk w tym przypadku ma taką przewagę nad innymi starszymi, że jeszcze nie tak dawno nikt by nawet nie pomyślał, że może wrócić, chociaż na tę jedną walkę – podobnie jak Danielson, kiedy wracał po kontuzji, która miała skończyć Jego karierę).
Szybka strata dałaby nam za to trochę niepewności przy kolejnych title reignach, bo do tej pory każdy mistrz trzyma złoto przez kilka dobrych miesięcy, a temu mistrzowi by to absolutnie nie zaszkodziło. A gdyby jeszcze ta druga (trzecia!) porażka z MJF-em była tym razem już całkiem czysto, to ultimate put over młodego.
Bardziej realnie pewnie teraz Wardlow, a potem już tylko wybór z tego oceanu mega utalentowanych gości rosteru, z którymi może tworzyć magię. W sumie jeden Pan już trochę mógł między wierszami teasować potencjalny feud z tym, kto naprawdę zrobił tę rewolucję w tle.
W każdym razie, na cokolwiek by się nie zdecydowali przez najbliższe miesiące czy lata, myślę, że nawet najbardziej nieprzekonani do tego, czy zobaczymy jeszcze starego, dobrego Punka fani po Jego ostatniej walce mogą już odetchnąć z ulgą…

*****
tu mamy arkusz z ocenami walk
tu i tu jestem na twitterze
tu jest kotek